LEŚNE PRZEDSZKOLE – NAJLEPSZE MIEJSCE DLA TWOJEGO DZIECKA
„Leśne przedszkola uratują świat” – twierdzą naukowcy. „Leśne przedszkole uratowało nasz świat” - twierdzi mama leśnego przedszkolaka. To będzie historia o innym spojrzeniu na świat, o miejscu, w którym dla dzieci wszystko jest możliwe i zaufaniu na szeroką skalę.
Wybór przedszkola to jedno z większych wyzwań na rodzicielskiej ścieżce. Przynajmniej takie było dla mnie. Złożyło się na to kilka aspektów. Po pierwsze – po raz pierwszy miałam powierzyć opiekę nad synkiem komuś „obcemu”. I ten „obcy” musiał być godny zaufania. Po drugie – wiedziałam, że okres do 6-7 lat jest niezwykle ważny w rozwoju dziecka. Jest to czas niezwykłej wrażliwości, plastyczności i chłonności. Tworzy się wtedy fundament, na którym moje dziecko zbuduje siebie. Dowie się co lubi, a czego nie. Pozna swoje granice i nauczy się o nie dbać. Odkryje swoją naturę.
Cudowne odkrycie
Nigdy nie myślałam, że moje dziecko, pójdzie do leśnego przedszkola. Co więcej – niewiele słyszałam o tego typu edukacji. Szukając odpowiedniej placówki, w klasycznych miejscach nadziałam się jednak na mur. Mur obojętności, nieuprzejmości i, w pewnym przypadkach, niekompetencji*. Szukałam więc dalej. I dalej. I dalej. Aż w końcu trafiłam do jednego z leśnych przedszkoli niedaleko Łodzi. Po przekroczeniu jego progu, a raczej czegoś na kształt progu, wiedziałam, że TO JEST TO.
Była pełnia lata. U bram z wystruganą w drewnie nazwą przedszkola, przywitał nas rozczochrany mężczyzna chodzący boso, który okazał się założycielem tego miejsca. Oprowadził nas po ogrodzie, w którym właśnie kwitły malwy, na drzewach dojrzewały pierwsze gruszki, a w warzywniku uśmiechały się do nas zachęcająco pomidory. Poczęstował nas borówkami prosto z krzaka, rzucił coś o tym, że właśnie z dzieciakami zaczynają robić przetwory na zimę z własnych upraw i… zostawił nas w osłupieniu, aby przywitać kolejnych gości. Były to bowiem drzwi otwarte i każdy chętny mógł przyjść i zobaczyć, o co chodzi z tym leśnym przedszkolem.
Spojrzeliśmy na siebie z mężem i powiedzieliśmy: „Zostajemy”
I tak mija już drugi rok. Nasz syn chodzi do leśnego przedszkola, a my mu zazdrościmy dzieciństwa. Nie możemy się nadziwić, że w środku Polski, pośrodku niczego istnieje tak wspaniałe miejsce. Miejsce, w którym natura i człowiek stawiane są w centrum wszystkiego. Miejscu, w którym można płakać, śmiać się i odczuwać. Miejsce, w którym uważność na to, co dookoła i na to, co w środku jest wpisane w wewnętrzny statut przedszkola.
Tydzień w leśnym przedszkolu
Rytm tygodnia toczy się powoli i jednostajnie.
Poniedziałek to dzień ogrodu – wtedy dzieci chwytają za grabie i łopaty i dziarskim krokiem ruszają w teren. Sadzić, pielić, porządkować i dbać o to, co później będą mogli zjeść lub podziwiać.
Wtorek to dzień malowania – dzieciaki siadają przed śnieżnobiałymi kartkami, mając do dyspozycji trzy kolory (żółty, czerwony i niebieski) i nieograniczoną wyobraźnię. Niezależnie od pogody – czy deszcz, czy śnieg, czy mróz – pod drewnianą wiatą powstają dzieła na miarę najznamienitszych kubistów.
Środa to dzień bułeczek – na ten moment przedszkolaki czekają cały tydzień. To właśnie wtedy własnoręcznie lepi się, kula i ozdabia. Przyprawia i formuje kształty często do bułek niepodobne. A później wszystko zjada. Może się wydawać, że to nic. Pikuś. Dla nas, dorosłych może i pikuś. Ale dla grupy trzy-, cztero-, a nawet pięciolatków to jest naprawdę duża rzecz. Przygotować sobie coś od początku do końca. Własnoręcznie. Dokładnie tak, jak czują.
Każda aktywność w leśnym przedszkolu to możliwość zdobywania nowych kompetencji. Sprawczość, zaufanie sobie i swoim możliwościom, ćwiczenie motoryki małej i dużej. I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, a tydzień jeszcze się nie skończył.
Czwartek to dzień wyprawy – wtedy dzieci idą jeszcze głębiej w las ;) Zaopatrzeni w termosy z obiadem i piciem w maciupkich plecaczkach maszerują odkrywać świat. Ten za płotem. Pełen śladów dzikich zwierząt. Poprzewracanych drzew, które w jednej chwili zamieniają się w pirackie statki lub kampery, wiozące całe towarzystwo na Antarktydę. Świat, który stoi przed nimi otworem. I najpiękniejsze jest to, że oni to doskonale wiedzą.
Piątek to dzień sprzątania i książeczek – okazuje się, że pranie ściereczek, mycie okien i szorowanie podłóg są zaskakująco atrakcyjnymi zajęciami dla maluchów ;) A przy tym biorą odpowiedzialność za wspólną przestrzeń, za swój drugi dom. Tutaj nie ma firmy sprzątającej, ani cateringu. Sprzątają dzieci, a zupę gotują rodzice. Od rana, razem z dziećmi siedzimy i obieramy furę świeżych warzyw. Żeby zrobić sycącą zupę, pełną witamin i miłości. Dla kogoś mogłoby się to wydawać uciążliwe. To fakt, czasami jest. Ale w większości przypadków doceniam to, że wiem, co wkładam do gara ;) A przy okazji pogadam sobie z całą bandą małolatów, które potrafią człowiekowi pokazać świat z zupełnie innej perspektywy.
I tak mija lato, jesień, zima i wiosna. Dzieciaki, od stóp do głów ubrane w wełnę merino, nie marzną praktycznie nigdy, a im więcej deszczu, tym lepiej. Bo nie ma złej pogody, jest tylko kiepskie ubranie.
Uratowane dzieciństwo
Twierdzę, że leśne przedszkole uratowało nasz świat. Mikroświat. Rozszerzyliśmy go o nowe doświadczenia, nowe kompetencje i wspaniałych przyjaciół. O mały włos wpadlibyśmy w systemową edukację i nie poznalibyśmy tych wszystkich odcieni leśnego życia. Wierzę, że obcowanie z naturą w takim wymiarze, zaowocuje w przyszłości. Wychowanie w szacunku i miłości do tego, co nas otacza jest szansą dla naszych dzieci i sprawi, że będą dbać o naturę jak o najlepszego przyjaciela. A my, jako rodzice, możemy dać im taką możliwość. Niekoniecznie od razu wysyłając do leśnego przedszkola. Świetnym sposobem na „zaprzyjaźnienie się” z naturą jest chociażby czytanie książek. A „Leśne przedszkole”, autorstwa Stefanie Hofler i Claudii Weikert, sprawdzi się w tej roli doskonale. Może być ona pierwszym krokiem, prowadzącym do dalszych odkryć na szeroką skalę. Leśną skalę.
Patrycja Południkiewicz-Kędzior
*Nie twierdzę, że w każdej tradycyjnej placówce tak jest. Ja po prostu tak trafiłam.